Stóg Izerski zerkał na nas z oddali każdego dnia. Od samego rana cieszył oczy podczas kolejnego letniego obozu, który tym razem organizowaliśmy w Sudetach.
Cała nasza sześćdziesiątka, osoby niepełnosprawne intelektualnie i asystenci, mieszkała przez dwa tygodnie w schronisku młodzieżowym w Kamieniu. Tutaj przeżywaliśmy codzienność: prostą, zwyczajną, cichą. Bez telefonów, tabletów i palmtopów. Uczyliśmy się ciszy, w której staje się możliwe wsłuchanie w drugą osobę. Ciszy, w której bycie razem z ubogim ma szansę urzeczywistnić się. Ubodzy mówią cicho. Czasami w ogóle nie mówią. Czasami posługują się szyfrem. Trzeba czasu i ciszy właśnie, aby zbudować więź.
Justyna jest głęboko upośledzona. Trudno jej wejść w obozowy rytm, nadążyć za planem dnia, włączyć się w pełni w obozowe życie. Nuci swoje melodie, chodzi własnymi ścieżkami, niekiedy krzyczy. Nie opowie ci jak minął dzień i o czym marzy. Czasami sprawia wrażanie, jakby była gdzieś daleko. Towarzyszenie Justynie otwierało przed asystentem niezbadany świat. Czy takie bycie razem jest w ogóle możliwe? Kolejny raz mogłam się przekonać, że tak. Na spacerze, podczas wspólnego śpiewu, przy obiedzie - mnóstwo było okazji, podczas których mogłam dostrzec jak tworzy się coś niezwykłego między Justyną i jej asystentką. Często bez słów i bez pośpiechu. Z dnia na dzień była bardziej obecna, wyciszała się, delikatnie uśmiechała, gładziła swoją towarzyszkę po plecach.
Marek ma trudności z chodzeniem. Chodzi bardzo wolno. Kosztuje go to sporo wysiłku. Mimo to lubi spacery a nade wszystko, mieć z kim dzielić drogę. Długo rozmawialiśmy. Opowiadaliśmy swoje historie. Czas nam sprzyjał, nie przerywał zbyt szybko. Miło będę wspominać te chwile. Nie spodziewałam się jednak, że będzie mi tak trudno zwolnić i dopasować się do jego tempa. To nie było jak rozdanie paru lajków na facebooku. Podczas tych dwóch godzin dreptania moja pełnosprawność stała się bezużyteczna. Dotarło do mnie, jak szybko wszystko robię na co dzień. Jak wiele spraw musi mi przez to umykać. Marek pokazał mi, że budowanie relacji z drugim człowiekiem, zwłaszcza ze słabym i ubogim, wymaga zatrzymania się w tym ciągłym biegu, oderwania od tego, co ze świata. Jestem mu za to wdzięczna. Takie indywidualne historie składały się na całość naszego obozowego życia.
W Kamieniu „kamień na kamieniu”, a i my dokładaliśmy się do tego, aby kamieni przybywało. Kamienny kolorowy kalendarz powstawał każdego dnia u progu naszego domu. Zorganizowaliśmy także konkurs. Podzieliliśmy się na trzy zespoły. Każda grupa miała za zadanie zaprojektować i następnie zbudować dowolną budowlę z kamieni. Sam proces tworzenia był szczególnie inspirujący. Znosiliśmy kamienie znad rzeki. Dzień po dniu. Ciężka praca i kupa radości. Potem już układanie, ustawianie, przestawianie, z reki do ręki podawanie... Powstały oryginalne kamienne prace: arka, ławka Gaudiego i pocztówka z wakacji. Jury wyłoniło zwycięzcę. Wygrała kamienna arka. Łódź przypominała nam naszą wspólnotę. A potem trafiliśmy na słowa Jeana Vaniera: Wspólnotę budujemy z różnych kamieni, tak jak dom. Ale tym, co pozwala, by kamienie trzymały się razem jest cement. A sam cement składa się z piasku i z wapnia, czyli z materiałów bardzo delikatnych. Jeden podmuch wiatru i już ulatują niczym pył. Tak samo tym, co łączy nas we wspólnocie, naszym cementem, jest to co w nas najdelikatniejsze, najuboższe." Szczególnymi kamieniami pośród nas są ubodzy. Są niepozorni, cisi, a emanują swoim pięknem niczym rubiny, szmaragdy, diamenty. Szlachetna niedoskonałość.
W Kamieniu odcisnęliśmy swój ślad. Obóz się skończył, ale my idziemy dalej. Naładowaliśmy akumulatory i teraz ze zdwojoną siłą rozpoczniemy kolejny semestr sobotnich spotkań na Giszowcu, Załężu i Koszutce. Widzimy się już w październiku.