Obóz Stowarzyszenia SPES to piękny czas, którego zasadniczy cel mógłby brzmieć: Bądź człowiekiem! Nie „gwiazdą”, nie „trenerem”, nie „dozorcą”, nie „nauczycielem”, nawet nie „duszpasterzem” czy „wychowawcą”. W Kuraszkowie wreszcie zdjąłem buty przed świętą ziemią, którą jest drugi człowiek - opowiada Mateusz, wolontariusz.
Plakaty promujące służbę na obozach stowarzyszenia SPES rzucały mi się w oczy przez dobrych kilka lat, gdy studiowałem na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego. Mimo to nigdy nie zdecydowałem się na poświęcenie swoich wakacji osobom z niepełnosprawnością. Byłem już wtedy mocno związany z ruchem oazowym i każdego lata współprowadziłem dwa turnusy młodzieżowych rekolekcji. Czułem się w tym spełniony i nie dostrzegałem potrzeby angażowania się w cokolwiek innego.
Sytuacja się zmieniła, gdy po skończeniu teologii wstąpiłem do katowickiego seminarium. Każdy z nowych alumnów musiał wybrać sobie grupę posługi. Spośród przedstawionych opcji ja postawiłem na spotkania z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie, ponieważ w seminarium odpowiadał za nie kleryk, którego dobrze znałem ze szlaków oazowych.
Integrując się ze wspólnotą SPES na Koszutce, usłyszałem o letnim obozie i postanowiłem wziąć w nim udział. W Kuraszkowie doświadczyłem, jak bardzo pyszałkowata była moja dotychczasowa „służba Kościołowi”. Mimo iż dzięki oazie dokonałem wielu dobrych dzieł, to jednak równocześnie rosło w nich moje ego: byłem chwalony za swoją wiedzę i elokwencję, a potem miałem satysfakcję z uczestników, którzy szli w moje ślady jako animatorzy. Asystowanie osobie niepełnosprawnej okazało się zaś posługą z zupełnie innej bajki. Nie było miejsca ani czasu, by komuś zaimponować dowcipem, plotką czy ciekawostką. Nie było nadziei na wychowanie sobie wiernych fanów czy naśladowców. Po prostu zwykłe życie, oparte na brudzeniu i sprzątaniu, kąpaniu i praniu, spacerze i gimnastyce. I całodobowa odpowiedzialność.
Z tej pozycji z wielkim podziwem zacząłem spoglądać na liczne grono wolontariuszy-asystentów. Na przebojowych licealistów i studentów, kształcących się w najambitniejszych dziedzinach, nie wyłączając medycyny. Na ludzi w wieku dojrzałym, ofiarujących swoje z trudem wywalczone urlopy. Na emerytów, którzy ani myślą się zwolnić z zaszczytnego obowiązku dzielenia się własnym czasem i talentem. W ich życiu – tak sobie pomyślałem – realnego kształtu nabrały słowa Ewangelii:
Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych. (Łk 14,12-14)
Obóz Stowarzyszenia SPES to piękny czas, którego zasadniczy cel mógłby brzmieć: Bądź człowiekiem! Nie „gwiazdą”, nie „trenerem”, nie „dozorcą”, nie „nauczycielem”, nawet nie „duszpasterzem” czy „wychowawcą”. W Kuraszkowie wreszcie zdjąłem buty przed świętą ziemią, którą jest drugi człowiek. Wreszcie z fachowca (i to po części samozwańczego) zacząłem przeobrażać się w przyjaciela siebie i innych. Sądzę, że był to dla mnie centralny dar tegorocznych wakacji oraz dobry krok na drodze do kapłaństwa. Za tę inspirację całej wspólnocie SPES czule dziękuję!
Mateusz Klaja, 27 lat
Monika PinkowskaOd roku 1997 wolontariusz Wspólnoty Spotkań Koszutka. Obecnie socjusz domu rodzinnego (Wspólnota Św. Józefa) oraz Koordynator Programu Pomocy Dzieciom. Absolwentka Uniwersytetu Śląskiego (filologia rosyjska) oraz Wyższej Szkoły Pedagogicznej im. Janusza Korczaka (pedagogika).