Pierwsze dni na obozie nigdy nie są łatwe. Nie znamy się zbyt dobrze, jesteśmy na obcym terenie. Potrzeba czasu na aklimatyzację i takie zwyczajne zagnieżdżenie się w nowym miejscu.
Jakby na to nie patrzeć Dworek w Kuraszkowie miał stać się dla nas domem na okres 2 tygodni obozowego życia. Dodajmy, że Domem przez duże D. Na naszych obozach, których 30-letnia historia sięga 1986 roku, nie chodzi o relaks i wypoczynek, choć wiadomo, że i to jest czasami potrzebne. Istotą wspólnych wyjazdów jest bycie razem osób niepełnosprawnych intelektualnie wraz z pełnosprawnymi przyjaciółmi. Bycie razem we Wspólnocie i stwarzanie takiej codzienności, w której będziemy czuli się jak u siebie w domu właśnie; w której jest czas na uśmiech, budowanie relacji, Eucharystię, pracę i zabawę.
Po trzech dniach w Kuraszkowie można powiedzieć, że uwiliśmy sobie solidne gniazdko. Skromne, ciasne, ale własne. Wszystko miało swoje odpowiednie miejsce jak w domu. Szczególnie podobały mi się chwile zaraz po posiłku gdy, jak pszczoły robotnice, każdy pomagał jak mógł, aby uprzątnąć stół. Jeden znosi talerze do zmywalni, drugi zgarnia odpadki do wiaderka, trzeci segreguje, czwarty już bierze się za zmywanie. Szybko, szybko - trochę jak w ulu...bo każdy przecież marzy, żeby pobiec na upragnioną sjestę. Wzruszała mnie ta współpraca. To myślenie o drugiej osobie, aby miała mniej do zrobienia i również mogła odpocząć. Jean Vanier wspomina, że samoobsługa to fatalny wynalazek. Każdy sam ze swoją tacką i przy swoim stoliku. Cieszę się, że na obozach możemy dla odmiany służyć sobie wzajemnie.
Życie obozowe upływało nam powoli. Pogoda sprzyjała. Malowniczy teren wokół domu zachwycał prostotą i bogactwem jednocześnie. Każdy krzaczek przycięty, trawa wypielęgnowana, tu i ówdzie spotkać możesz drewnianego ludzika, który aż prosi się, żebyś zrobił sobie z nim zdjęcie. My również włączyliśmy się w pielęgnację otoczenia. W ruch poszły grabie i miotły. Tomek zaś kursował z taczką pozbywając się zgrabionych liści i gałęzi.
Z czasem bliżej poznaliśmy okolicę. Naszą uwagę zwróciła zwłaszcza Góra Gnieździec, która wznosi się nad Kuraszkowem. Jest to jedno z ulubionych miejsc treningowych lotniarzy. Wydaje się, że 226 m n.p.m. to nie dużo, ale dla naszych uczestników wdrapanie się na górę było nie lada wyzwaniem. Niektórzy nawet kilka razy atakowali wzniesienie. To było nasze K2. Jest to dość obrazowy przykład pokonywania trudności, a przecież zwykła codzienność również dla wielu z nas była zdobywaniem kolejnych szczytów. Podczas agapy kończącej obóz, wolontariuszka Ola przyznała się, że dla niej najtrudniejsze było to, aby zwolnić, aby dopasować się do tempa niepełnosprawnej Kasi, której asystowała. Kasia nie potrafi sama chodzić. Porusza się z trudem, powoli, trzymając kogoś za rękę. Z kolei ta sama Kasia z radością wykrzyczała na koniec, że za drugim podejściem zdobyła Gnieździec i, że tu na obozie pierwszy raz samodzielnie…jadła. Każdy ma swoje K2. Dobrze zdobywać je razem.
Przeczytaj także świadectwo obozowe Ani pt.: "Po prostu bądź"